Dane statystyczne z 2012 roku wskazują, że spożycie alkoholu w Polsce jest niższe od średniej w Unii Europejskiej. Z upływem lat zmienia się też kultura picia. Według lekarzy lampka wina do obiadu poprawia trawienie, jednak w czasach socjalizmu alkohol był nie tylko dodatkiem do potraw, ale także występował samodzielnie jako „danie główne”. Po dziś dzień w opowieściach dotyczącym tamtej epoki występują nazwy wynalazków zakładów winiarskich i spirytusowych – Kwiat jabłoni i Vistula. Przygody ludzi charakteryzujących się dużym humorem i ułańską fantazją były nieraz tematem wielu anegdot opowiadanych w towarzystwie. Miała Warszawa swego Wieniawę-Długoszowskiego, który konno wjeżdżał do wykwintnej restauracji Adria, miał i Miechów Popiela z Czapel, który ponoć miał wjeżdżać w ten sam sposób do restauracji u Stycznia przy ulicy Warszawskiej.
Dobra zabawa bywała kosztowna, czego doświadczył pradziadek piszącego te słowa. Jak głoszą przekazy rodzinne, stracił w karczmie nie tylko część majątku, ale także własne wąsy. A jakie były początki? W dawnych czasach w Polsce napojem powszechnym prawie w każdym domu było piwo, miód był wtedy napojem luksusowym. Z powodu nadmiernego przyzwyczajenia do piwa i miodu na początku XII wieku udziału w wyprawie krzyżowej odmówił książę Leszek Biały. Wódka trafiła do Polski na początku XVI wieku z Europy Zachodniej, by już na początku XVII wieku stać się najpopularniejszym po piwie napojem alkoholowym Rzeczypospolitej. Niedawny lek ziołowy sączony kieliszeczkiem, stał się powszechnie używanym napojem, zarówno w miastach, jak i na wsi.
Wódkę wyrabiano z żyta, pszenicy, rzadziej ze śliwek. Zazwyczaj dokonywano potrójnej destylacji. Po pierwszej uzyskiwano tzw. brantówkę, po drugiej prostkę (15-20% alkoholu), po trzeciej spirytus, zwany okowitą (od aqua vitae – woda życia), który miał do 70% alkoholu. Przyjęło się picie wódki na dobre trawienie i wzmocnienie humorów; wino natomiast, sprowadzane z zagranicy, z uwagi na wysoką cenę było napojem wyższych warstw – ale cel spożywania ten sam. Jednym z najpopularniejszych win był węgrzyn sprowadzany z Węgier.
Wiele wiadomości na temat obyczajów panujących wśród rzemieślników zawierają miechowskie przepisy cechowe. Mistrzem cechowym mogła zostać osoba cnotliwego i uczciwego urodzenia, po odbyciu wędrówki czeladniczej, która trwała rok i siedem tygodni. Oprócz wielu innych warunków, po złożeniu przysięgi (jurament) osoba ta musiała się wkupić do bractwa, stawiając braciom mistrzom starszym pół garnca wódki (garniec = 4 litry). Po 2 tygodniach należało jeszcze dołożyć achtel piwa (achtel = 36 litrów). Statut szewców z 1644 roku ustala wpisowe na kwotę 10 grzywien i dwa achtele piwa. U sukienników nowy mistrz musiał się wkupić półgarncem wódki i achtelem piwa – w XVIII wieku ustalono poczęstunek na 2 garnce wódki, 2 garnce miodu i beczkę piwa (zawierającą 72 garnce). Garniec wódki stawiał mistrz po wyzwolinach swego czeladnika, a za wpis ucznia beczkę piwa i garniec wódki. Wybory starszyzny cechowej były również okazją do spotkań – obowiązek częstowania mieli: starszy, podstarszy, skarbowy, międzystolny i pisarz. Oblewano chrzciny, małżeństwa, zgony, święto patrona itp. Sukiennicy miechowscy mieli nawet specjalne przepisy dotyczące zachowania się przy stole podczas cechowych imprez, w których uczestnictwo było obowiązkowe. Statutowe wykupy w postaci alkoholu odpadły w roku 1818 po reorganizacji cechów.
Piwa w mieście nie brakowało, bo były dwa browary – klasztorny ”dla wygody zakonników i służby” i mieszczański, a gorzałkę pędzono we własnym zakresie. Według Ordynacji Prowentów z 1767 roku, za prawo palenia gorzałki brał klasztor na kwartał 3 ćwierci korca zboża (korzec = 128 litrów), od każdych 12 korcy słodu do wyrobu piwa – korzec, od wyszynku beczki wina węgierskiego - 2 złote polskie, od beczki miodu syconego – 20 groszy. W latach 1830-1840 podwoiła się ilość gorzelni w Królestwie Polskim i upowszechnił się wyszynk wódki. Ukaz carski z 1844 roku zezwalał na założenie karczmy we wsi już przy 5 dymach. W miastach powiatu miechowskiego w połowie XIX wieku prawa propinacji nie posiadały: Działoszyce, Książ Wielki oraz częściowo Nowe Brzesko.
Chłopi dworscy mogli nabywać alkohol wyłącznie w dworskich karczmach. Wykorzystywano wspomniany przywilej propinacji, czyli wyłączne prawo do produkcji i sprzedaży w obrębie swoich dóbr. Właściciele majątków zazwyczaj wydzierżawiali browary i karczmy rodzinom żydowskim, gdyż „nie wypada chrześcijaninowi trudnić się tak nikczemną profesją”. Karczmy stanowiły centra kulturalne wsi i miasteczek, ale także były miejscem, gdzie gospodarze zostawiali znaczne sumy pieniędzy.
Picie wody źródlanej, poza grupą biednych chłopów uważane było za dziwactwo. Większe i mniejsze uroczystości wymagały wzmocnienia humoru odrobiną alkoholu. Bogaty zagrodnik potrzebował na 3 dniowe wesele około 10 garncy (40 litrów) wódki, oszczędnemu wystarczyły 4 garnce. Na wsi wódkę stosowano profilaktycznie na wzmocnienie, ponieważ prace polowe pochłaniały wiele sił. W czasie żniw wszyscy zdatni do pracy byli w polu od wschodu do zachodu słońca. „Co żyło szło do żniwa. Tam wesoło śpiewy, śmiechy... Wódką częstowano się co dzień, bo trzeba podnosić siły, pracując tak bez przerwy kilka tygodni.” W okresie wzmożonych prac próbowano zapobiegać pijaństwu: ”[...]ekonom lub kto ze dworu posłany rozpędzał towarzystwo, żeby następnego dnia ręce były trzeźwe”.
Z upływem czasu pijaństwo wśród chłopów rozszerzało się. Winą za ten stan rzeczy obarczano głownie arendarzy Żydów. Władzy było to na rękę. Do oskarżeń o mordy rytualne doszły oskarżenia o degenerację narodu polskiego. Spożywanie alkoholu do posiłków w umiarkowanych ilościach było czymś najzupełniej normalnym. Jak pisze Girtler, w mogilskim klasztorze był browar, więc każdy z zakonników dostawał do stołu dzienną porcję piwa. Wódka i wino były jedynie u przeora, ale w święta wino wydzielano każdemu zakonnikowi. Poranny posiłek u przeora nie był wystawny, ale dostatni: „ do śniadania wódka niejedna, ozór, szynka, ciasto, chleb, masło, a w poście ryby marynowane, suszone, śledź, bryndza, suche owoce”.
Ks. Józef Kwiatkowski, który był proboszczem parafii miechowskiej od roku 1879, święcenia kapłańskie przyjmował od biskupa w Lublinie. Po święceniach, w refektarzu na śniadanie podano każdemu szklankę żytniówki z chlebem. W tamtych czasach w seminariach na śniadanie spożywano piwo grzane lub wódkę żytnią z własnych słodowni i browarów. Jak pisze ks. Pycia, na miechowskich winiarniach wywieszano krzyż, na miodziarniach wieniec, natomiast na szynkach z wódką i piwem stawiano wiechę (słomianą lub z gałęzi sosnowych) – i te wiechy były wśród ludu najpopularniejsze. Każdy miechowianin mógł u siebie w domu wyrabiać na domowy użytek miód, piwo, wódkę, a za odpowiednią opłatą na rzecz miasta – także do celów handlowych.Obywatele miechowscy bawili się w zajezdnych karczmach: na Wesołej i Komorowskiej przy gościńcu krakowskim, daleko od żon. Tam można było uzyskać świeże wiadomości z Warszawy i Krakowa w związku z brakiem gazet. Po rozbiorze Królestwa za rządów austriackich i wojen napoleońskich dawne zakłady do picia zamieniały się w szynki, oberże, traktiernie, restauracje i cukiernie: Gurbielów, Pachełów, Banachów, Bojarskich, Kwapińskich, Smużyńskich, Michniewskich,Cisłowskich, Jurkowskich. Pojawiły się na nich szyldy z napisami reklamowymi: „Kto karczmę omija – o pierwszy kamień się rozbija”, „ Tylko za gotówkę tu sprzedają wódkę”, „ Kto wchodzi bez groszy, kij go wypłoszy” lub „Kto przychodzi w złocie, śpi po wyjściu w błocie”.
U Rosjan picie wódki było czynem godnym chwały. Twierdzili, że „tym się człowiek różni od zwierzęcia, że zwierzę tylko je, a człowiek i przed jedzeniem i po jedzeniu wypije”. Mniej się spożywało alkoholu w rodzinach żydowskich, jednak i tam zdarzały się wielkie imprezy. „W Purim bawiono się wszędzie wesoło, bo tak każe zwyczaj, oparty na talmudycznym orzeczeniu, że podczas uczty purymowej należy pić tak długo, póki biesiadnicy nie będą w stanie rozróżnić imienia Hamana od Mordechaja i odwrotnie”.
Wysoka produkcja i spożycie wódki zostały ograniczone w latach 1845-1853 ze względu na złe plony ziemniaków i wysokie ceny trunków ze zboża, ale już w roku gospodarczym 1859/1860 w powiecie miechowskim wyprodukowano 249942 garnce wódki. W 1850 były 444 szynki, a w następnych latach ich ilość wzrosła do 524. Na głowę mieszkańca przypadało około 1 wiadra (12,3 litra) wyprodukowanego alkoholu. Raporty proboszczów i wizyt dziekańskich ciągle alarmowały o zamiłowaniu ludności do pijaństwa oraz szynków, które w przeciwieństwie do kościołów nigdy nie były puste, zaś w czasie nieszporów odciągały mieszkańców od nabożeństw. Kościół usiłował zahamować nową plagę, upowszechniano uczestnictwo w towarzystwach trzeźwości, a ślubowania przynosiły mniejsze lub większe rezultaty.
W połowie wieku XIX cukiernia Jurkowskiego wyglądała niezbyt zachęcająco: „[...] było w niej kilka flaszek lichej – bo nie warszawskiej – gorzałki, kilka karmelków, po trosze mizernych krochmalnych cukierków, a główną rolę do zakąski po wódeczce stanowiła bułka, serdelki i ser owczy”.
Jedyny w Miechowie sklep korzenny połączony z winiarnią, gdzie również był zajazd z bilardem miał Stanisław Chmurzyński. Interesanci przyjeżdżający coś załatwić do powiatu tam właśnie się zatrzymywali i podejmowali urzędników. Chmurzyński dobre, słodkie wódki sprowadzał aż z Warszawy.W połowie XIX wieku miechowscy urzędnicy powiatowi mieli wśród mieszkańców bardzo pozytywną opinię. Ceniono ich za przyzwoitość i wstrzemięźliwość względem alkoholu: „ Nie zalewają się, jak o tym słyszymy w Olkuszu, Stopnicy, Kielcach...” .
W okresie tym w Miechowie brakowało dobrych rzemieślników, więc osiedlali się tutaj fachowcy z zewnątrz. Pewnego razu przybył z Krakowa szewc, ale taki, „któremu w Krakowie po jednym bucie do podszycia dawano, bo zwykle skoro drugi podszył, to już pierwszy przepił”. W związku z tym buty naprawiali działoszyccy Żydzi, a nowe kupowano w Krakowie i Kielcach.
Okazją do spotkań towarzyskich były miechowskie jarmarki. Handlowano czym się tylko dało, a ważniejsze transakcje pieczętowane były alkoholem. Owoce, grzyby, nabiał a „każdy omal produkt pachnął gorzałką, której odraźliwą woń na wstępie do miasteczka można było poczuć, a nos cierpiał razem z uszami, które przeraźliwa męczyła wrzawa”. Zdarzało się, że w drodze powrotnej do domu gospodarz smacznie spał zmęczony trudami jarmarcznego dnia, a koń sam kierował wozem.
W dwudziestoleciu międzywojennym Polacy byli jednym z najrzadziej pijących narodów w Europie. Już pod koniec I wojny światowej pisano w lokalnej prasie „Bo dziś drożyzna wytrąca kieliszek z ręki wieśniaka i nowe pragnienia szlachetniejszych rozrywek, oświaty, dążność do służby społecznej już ogarniają starych i młodych. Nowe życie zaczyna się i w Kalinie Małej. […] A więc w górę serca, bo prawie wszystko co było złe w naszem życiu społecznem zmienia się ku lepszemu”.